Oj, długo zbierałem się do podsumowania Mistrzostw Świata w Kolumbii. Nadarzyła się jednak niebywała okazja i cały tekst znalazł się w najnowszym numerze VARIO.
Serdecznie zapraszam!
W przeciwieństwie do dnia poprzedniego, dziesiąta konkurencja od samego rana zapowiadała się bardzo dobrze. Bez żadnych wątpliwości pojechaliśmy na startowisko. W ekspresowym tempie został rozpisany następujący task.
Po ciężkiej, na wpół nieprzespanej nocy ruszyłem razem z Pawłem na śniadanie. Kilometrowy spacer w ulewie nie nastrajał nas pozytywnie. Po informacji, że mamy się pakować i jedziemy na górę, wszyscy patrzyli na siebie z niedowierzaniem.
Pisząc tego posta leżę struty na boku w swoim pokoju i popijam Colę, w nadziei, że zatrucie minie. Na całe szczęście po wyjeździe na start i przesiedzeniu tam kilku godzin podjęto decyzję o anulowaniu dzisiejszej konkurencji. Wiem, że byłaby to dla mnie męka.
Od rana wiedzieliśmy, że pogoda jest po naszej stronie. Wprawdzie początkowo niebo było przysłonięte, to wiedzieliśmy, że to będzie dobry dzień.
Chmury przerzedziły się, a task committee przygotowało nam ciekawe zadanie.
Dzisiejszy dzień rozpoczął się inaczej niż zwykle. Rano obudził nas deszcz i nie był to zwykły kapuśniak, bo po prostu lało.
Kwaśnymi minami zareagowaliśmy na informacje, że wyjeżdżamy na górę. Nie widzieliśmy szans na rozegranie konkurencji.
Wczorajszy dzień był pierwszym nielotnym dniem od początku mojego pobytu w Kolumbii. Trasa wyścigu była zmieniana kilkukrotnie, ale niestety, aura nie pozwoliła na loty. Ostatnia z wersji wczorajszej konkurencji została wykorzystana dzisiaj.
Dzisiejszy wpis będzie bardzo krótki. Razem z Pawłem postanowiliśmy dzisiaj pobiegać, przez co pozostało mało czasu na blogowanie. Na domiar złego całe moje wypociny sprzed ostatnich kilkunastu minut skasowałem przez przypadkowe zamknięcie okna ;).
Podróż minęła zaskakująco szybko i przyjemnie, ale nie obyło się też bez problemów.
Po dotarciu do lotniska w Pereira ok 100 km od Roldanillo okazało się, że nie dotarł glajt Mara.
Trochę stresu, nerwów, ale na szczęście sprzęt odnalazł się w Madrycie i przyjechał kurierem 24 godziny później.
Właściwie to wszystko już gotowe... Lista przygotowań była długa: od szczepień, poprzez ubezpieczenia, transport, logistykę, zakwaterowanie, aż w końcu po kwestie ściśle związane ze sprzętem.